Obserwatorzy

26 kwietnia 2013

Naturalnie (że) złuszczam!

Oczyszczanie i nawilżanie skóry twarzy jest zabiegiem, który wszedł w nawyk mam nadzieję każdej z Nas;) Ale czy tak samo pamiętamy o tym, żeby regularnie złuszczać martwe komórki naskórka? Przecież dzięki temu dajemy szersze pole do popisu kremom, poprawiamy ukrwienie, a co za tym idzie dotleniamy skórę:) 
Dlatego staram się regularnie "peelingować" zarówno swoją twarz, jak i resztę ciała i szczerze powiedziawszy- lubię to! 
Idąc dalej tym tematem, chciałam przedstawić Wam z bliska pewien naturalny peeling, który otrzymałam do testów od przemiłej p. Wioletty z Greenhouse.


Eubiona, Aloesowy peeling do twarzy, 125ml/39zł

Od producenta:
Odświeżający peeling z aloesem, polecany jest szczególnie do cery normalnej i mieszanej. Zawiera drobinki winogron, które złuszczają martwe komórki skóry oraz głęboko oczyszczają pory. Cera odzyskuje swój naturalny blask.

Skład:


Opakowanie peelingu jest miękkie, bezproblemowo można wydobyć z niego kosmetyk. Zamykane jest na solidny zatrzask, który na pewno nie zawiedzie nas podczas podróży. 

Zapach peelingu jest subtelny, delikatny, aloesowy. Mój nos zdecydowanie go polubił. Konsystencja jest dość gęsta, kremowa, zawiera w sobie mnóstwo malutkich drobinek, zapewne zmielonych pestek z winogron.



Drobinki są małe, aczkolwiek jest ich sporo. Nie należy do mocnych zdzieraków, więc jest idealny dla osób z wrażliwą cerą. Niestety, żeby dobrze złuszczyć naskórek potrzeba nałożyć go sporo na twarz, przez co staje się niezbyt wydajny. Po zmyciu peelingu skóra zostaje gładka, oczyszczona, miękka i miła w dotyku, bez podrażnień. Nie przyczynił się do powstawania zaskórników, nie zapycha porów. Śmiem rzec, że peeling pozostawia skórę nawilżoną i odżywioną. Aż chce się jej dotykać. 

Bardzo polubiłam ten peeling i jedyne co bym w nim zmieniła to wielkość drobinek peelingujących- mogłyby być odrobinę większe.

Z tym kosmetykiem bądź z resztą asortymentu możecie zapoznać się TU i TU

PS. Mam ostatnio koszmarny problem z dodawaniem zdjęć- gdy wybieram z dysku, wszystko jest ok. Natmiast w tym okienku co mają się załadować, nie chcą ładować się wcale. Dopiero po wielu mękach, zmniejszaniu ich rozdzielczości itp. powolutku jakoś się ładują... Czy któraś z Was miała może ten problem i jakimś cudem udało się to rozwiązać? Kompletnie nie wiem co robić, ze zdjęciami do tego posta mordowałam się prawie godzinę by móc je dodać...

25 kwietnia 2013

Manhattan Rock Topia Nr.2

Dzisiaj chciałabym Wam zaprezentować lakier, który otrzymałam do przetestowania od drogerii ezebra.pl

Długo czekał aż go przetestuję, oj długo;) I teraz żałuję! Bo lakier ma kolor uniwersalny, dobrze się w nim czuję w każdej sytuacji i w każdym stroju.

Przyznam, że to dopiero drugi lakier w mojej kolekcji z firmy Manhattan, ale jestem zadowolona, zresztą same zobaczcie:



I trochę spraw technicznych:

Lakier pochodzi z serii Rock Topia, jest to lakier półmatowy, o kolorku numer 2- beżowym. Zamknięty jest w buteleczce o pojemności AŻ 11ml. Pędzelek jest klasyczny, miękki, dobrze pokrywa płytkę paznokcia, nie smuży. Konsystencja lakieru jest w sam raz, ani za rzadka, ani za gęsta, nie brudzi skórek. Do pełnego krycia potrzeba dwóch cienkich warstw, czyli moim zdaniem standardowo jak przy większości lakierów. Schnie w piorunującym tempie- 10 minut i mogłam wykonywać wszystkie czynności bez zamartwiania się o wykonany manicure:) Bez pokrycia utwardzaczem wytrzymał 3 dni bez odprysków, jedynie ze startymi końcówkami. Pokryty dodatkowo utwardzaczem nosiłam tydzień, aczkolwiek końcówki również były starte. Zmywanie lakieru również jest bezproblemowe, bez przebarwień na płytce paznokcia. 

Zdecydowanie skradł moje serce, bo pasuje na wszystkie okazje, a jak potrzebuję coś na wyjście i nie chce mi się specjalnie przemalowywać paznokci to dodaję brokat:


Prawda, że kolor uniwersalny? Ten lakier oraz resztę asortymentu drogerii możecie zobaczyć TU.

Jak Wam się podoba? 

24 kwietnia 2013

Uwaga przyszłe kosmetyczki- sprzedam lub wymienię książki!

Mam dwie książki, w sumie prawie w ogóle nie używane które z przyjemnością odsprzedam bądź wymienię.

1. J. Dylewska- Grzelakowska "Kosmetyka stosowana" WSiP 35zł (nowa w granicach 50-55)
2. W. Kasprzak, A. Mańkowska "Fizykoterapia, medycyna uzdrowiskowa i SPA" PZWL 50zł (nowa w granicach 70-85)

Przy zakupie musicie doliczyć 7zł za przesyłkę, w przypadku zakupu obu książek wysyłka 10zł. Oczywiście równie chętnie wymienię się za coś, co mnie zainteresuje:)

Dwustopniowa pielęgnacja dłoni

Dłonie są wizytówką każdej osoby, w szczególności kobiety. Ale czy zawsze wizytówką? Oczywiście, o ile są zadbane, nawilżone i gładkie. W przeciwnym wypadku wizytówką to one już nie są;)

Przyznam szczerze, że moje dłonie po zimie wyglądały okropnie. Nie ma co się łudzić, to ewidentnie moja wina, bo przez całą zimę nie używałam rękawiczek, a przy pracach domowych narażałam się bezmyślnie na działanie detergentów. Wystawione na mróz nadmiernie się wysuszyły, a skóra się siepała.  Ale ale;) wszystko można naprawić:) i tutaj ze sporą pomocą przyszła mi Efektima ze swoją 2 stopniową kuracją pielęgnacyjną do dłoni. Pierwszą saszetkę otrzymałam od p.Beaty, a po przetestowaniu zakupiłam jeszcze 2:) 


W jednej saszetce przedzielonej na pół skrywają się 2 kosmetyki, po 7ml każdy - jeden do złuszczania- peeling, natomiast drugim jest maska, odpowiadająca za nawilżanie naszych dłoni:)

Od producenta i składy:


Pierwszym stopniem zabiegu na dłonie jest peeling. Ma iście kremową konsystencję z mnóstwem malutkich, aczkolwiek ostrych drobinek ścierających. Rewelacyjnie ściera obumarły naskórek, a po zmyciu dłonie stają się gładkie i miłe w dotyku. Już po zastosowaniu peelingu zauważyłam zdecydowanie zmiękczoną i nawilżoną skórę, gotową na kolejny etap.


W drugiej saszetce skrywa się maska nawilżająca. Tutaj konsystencja jest zdecydowanie gęstsza, bogatsza. Ilość maseczki pozwala pokryć dłonie grubą warstwą. Z tą grubą warstwą siedziałam około 5 minut, po czym następnie wmasowałam jeszcze raz kosmetyk, założyłam cienkie bawełniane rękawiczki i poszłam spać. Rano, po zdjęciu rękawiczek ujrzałam świetnie nawilżone dłonie, zdecydowanie wygładzone i zregenerowane. Maska pozostawia po sobie tłusty film, dlatego najlepiej sprawdza się moim zdaniem na noc, z rękawiczkami, po czym rano zmywamy resztki kosmetyku :)


Peeling i maska do dłoni zdecydowanie podbiły moje serce i wiem, że zagoszczą u mnie na dłużej, bo świetnie wpływają na moje dłonie:)

22 kwietnia 2013

Przesyłki

Korzystając ze wspaniałej pogody postanowiłam wziąć się za wielkie, wiosenne porządki:)

A tymczasem chciałabym Wam pokazać ostatnie przesyłki. Zauważyłam, że dawno nie było posta tego typu, ale to wszystko przez brak czasu, po prostu zapominałam robić zdjęcia. Pokażę Wam co ostatnio do mnie dotarło i co udało mi się "ofocić" ;)


Pierwsza przesyłka, z dzisiejszego dnia zawierała same dobroci do włosów. Nie ukrywam, że wyczekiwałam listonosza, bo po prostu nie mogłam się doczekać. Od firmy Dabur Polska otrzymałam 3 oleje do włosów, które mają poprawić ich kondycję:)


Dabur Amla przeciwłupieżowy
Dabur Vatika kokosowy
Dabur Amla Cooling chłodzący


Kolejna przesyłka, będąca dla mnie kompletną niespodzianką, pochodzi od Moniki z CredoPr. Ty wiesz, jak trafić w mój gust! :)
Otrzymałam:


Oyster Cosmetics Agran Silk Szampon
Oyster Cosmetics Argan Silk Maska- maskę już recenzowałam, lubię ją bo świetnie działa na moje włosy. Cieszę się, że mam ją w zapasie:)

I ostatnia, dość stara przesyłka pochodziła od firmy Apis Cosmetics


Tutaj do testów wybrałam sobie kosmetyki do pielęgnacji stóp z minerałami z Morza Martwego:)

Wygładzający balsam do stóp Apis Cosmetics
Energizujący peeling do stóp Apis Cosmetics.

Oba produkty są już przeze mnie przetestowane, mam wyrobioną opinię na ich temat więc wkrótce pojawią się recenzje:)


20 kwietnia 2013

Matuje i nawilża? Ta, yhym ;)

Pamiętacie jak pisałam o kremie nawilżającym z Gerovital Plant? Jak przekroczyłam połowę zużycia tego kremu zaczęłam szukać jakiegoś zamiennika, bo na taki sam nie mogę póki co liczyć- Gerovital póki co dostępny jest w moich okolicach tylko w Naturze, do której najbliżej nie mam i raczej się w tamte okolice nie udaję zbyt często. Żeby przeczekać jakoś ten czas zanim uda mi się go kupić, rzucił mi się w oczy krem o którym mowa poniżej. Zachęciła mnie skutecznie cena, więc wylądował w koszyku. Ach, gdybym wiedziała... To bym nawet pieszo do tej Natury poszła:/




Nivea Aqua Effect, Matujący krem nawilżający na dzień, 50ml/9,99,-

Od producenta:
Krem nawilżająco - matujący na dzień, wzbogacony w algi oceaniczne i Hydra IQ:
- zapewnia głębokie nawilżenie bez zatykania porów,
- dzięki filtrom UV pomaga chronić skórę przed działaniem promieni słonecznych,
- redukuje błyszczenie i matuje dzięki efektywnej formule kontrolującej wydzielanie sebum,
- formuła z algami oceanicznymi rewitalizuje skórę.
Skóra jest intensywnie nawilżona, matowa, wygląda zdrowo i pięknie. 

Skład:
Aqua, Glycerin, Cyclomethicone, Ethylhexyl Salicylate, Alcohol Denat., Tapioca Starch, Methylpropanediol, Cetearyl Alcohol, Octocrylene, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Myristyl Myristate, Cymbopogon Citratus Extract, Oryza Sativa Extract, Aluminum Chlorohydrate, Octyldodecanol, Sodium Phenylbenzimidazole Sulfonate, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/VP Copolymer, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Sodium Stearoyl Glutamate, Sodium Chloride, Propylene Glycol, Phenoxyethanol, Methylparaben, Ethylparaben, Trisodium   EDTA , Benzyl Alcohol, Citronellol, Linalool, Geraniol, Parfum.


Zamknięty w szklanym, dość ciężkim słoiczku. Bardzo podobają mi się opakowania, jakie Nivea używa do swoich kremów. 

Pierwsza rzecz jaka od razu nie spodobała mi się w tym kremie to był zapach. Zaraz po odkręceniu słoiczka i zerwaniu folii rzucił mi się do nosa mocno alkoholowy zapach:( no ale cóż, stwierdziłam, że jakoś to przeżyję i zaczęłam go używać. Fakt, że po nałożeniu na skórę zapach alkoholu się utlenił i pozostał  ładny aromat, ale przecież nie to jest najważniejsze... 
Konsystencja jest lekka, przyjemnie się nakłada na twarz. Tutaj nie mam zastrzeżeń, gdyż taka konsystencja jest idealna dla mojej mieszanej cery:)


No ale przecież najważniejsze jest działanie... Zaczijmy od początku: "zapewnia głębokie nawilżenie bez zatykania porów" jak to nawilżenie jest głębokie to ja jestem Primabalerina... bez zatykania? Ciekawe, bo już po 2 użyciach wysypało mnie na całej brodzie... Otóż nawilżenie jako takie jest, aczkolwiek w moim przypadku zbyt małe... Zapchał mnie, a to jest niewybaczalne, bo nie po to tyle czasu próbuję odetkać pory żeby jakiś gagatek mnie zapychał od nowa... 
Redukuje błyszczenie i matuje? Tu to dopiero się uśmiałam :) po każdym użyciu błyszczałam się jakbym nasmarowała się smalcem ;/ W dodatku krem pozostawia na skórze świecący, tłustawy film, którego nie cierpię. 

Zdecydowanie jest to najgorszy krem z jakim miałam do czynienia w swoim życiu. Jestem na nie, nie, NIE!

Czy któraś z Was miała z tym gagatkiem do czynienia? Macie podobne zdanie do mojego, czy zupełnie inne?

18 kwietnia 2013

Jako że i do mnie docierają informacje o planowanej likwidacji widgetu Obserwatorzy, postanowiłam się w pewien sposób zabezpieczyć- utworzyłam konto w google +, udolnie bądź mniej udolnie połączone z blogiem. Mam nadzieję, że wszystko zrobiłam tak jak trzeba :/ Nie wiem, czy prawdą jest to usunięcie obserwatorów, ale wiem, że nie chcę ani stracić czytelników, ani stracić ulubionych blogów które odwiedzam, więc zachęcam do używania tych "guzików" z google + znajdujących się po lewej stronie bloga:) Jeśli któraś z Was zauważy, że coś źle zrobiłam to będę wdzięczna za zwrócenie uwagi;)

Przez to, że google + nie chciało przyjąć mojego dawnego podpisu czyli "Kaśka.", ani nowego "Kaśka. Dawno temu w świecie kosmetyków", od dzisiaj, aż do momentu kiedy google znowu nie będzie miało problemu będę posługiwać się podpisem Katarzyna O. Swoją drogą wścieknę się jeśli tyle zachodu jest o nic, a ktoś se zrobił po prostu żart z tym "niby" usuwaniem funkcji obserwatorów:)

yyy:/

Dopiero zauważyłam, że gdzieś mi zjadło poprzedniego posta z informacją o zaktualizowanej zakładce Wymiana... także zapraszam do zaglądania;)

16 kwietnia 2013

Moc olejku arganowego ukryta w masce do włosów.

Wracam po krótkim odpoczynku- zdecydowanie moja kondycja się poprawiła i stwierdzam, że taki odpoczynek od wszystkiego ma moc niezwykłą :) A jeszcze odpoczynek połączony z zabiegami upiększającymi w ogóle działa cuda, zarówno dla ciała, jak i zmysłów:)

Dzisiaj przychodzę do Was z moją opinią na temat pewnej maski do włosów, udostępnionej mi do testów za pośrednictwem Agencji CredoPR :



Oyster Cosmetics, Argan Silk, maska do włosów z olejkiem arganowym, 150ml/ ok.40zł


Od producenta:
Maska ARGAN SILK zawiera cenny olejek arganowy z Maroko znany swoimi właściwościami antyoksydacyjnymi i uelastyczniającymi. Dodaje objętości i blasku suchym i zniszczonym włosom. Przywraca naturalny poziom nawilżenia i restrukturyzuje je: prawdziwy eliksir zdrowia i piękna.

Skład:
 
Maska zamknięta jest w wygodnej tubie na zatrzask, wykonanej z miękkiego tworzywa, dzięki czemu nie ma problemu z wydobyciem jej na dłoń. Bardzo podoba mi się design opakowania, delikatny, a zarazem kobiecy. W moim przypadku to opakowanie bardzo do mnie przemawia :)




 Po wyciśnięciu na dłoń ukazuje nam się średniej gęstości maska, delikatnie pachnąca. Zapach nie jest nachalny, tylko miły dla nosa. Charakterystyczny dla kosmetyków z olejkiem arganowym.




Maska gęstością przypomina śmietanę. Trochę bałam się że będzie niewydajna, że aby pokryć włosy będę musiała użyć jej naprawdę dużo. Ależ się myliłam! Wystarczy większa kropla, wielkości orzecha laskowego, żeby pokryć włosy od połowy aż po same końce (mam włosy odrobinkę za ramiona). 

Producent sugeruje, żeby maskę trzymać od 3-10 minut, ja zazwyczaj trzymałam ją około 5 minut, taki czas był dla mnie najbardziej optymalny.




Po spłukaniu maski, włosy są śliskie, z łatwością się rozczesują. Po wysuszeniu mają gładszą strukturę, są bardziej elastyczne i podatne na układanie.

Podczas dłuższego, systematycznego stosowania mniej więcej co 2-3 dni, zauważyłam, że stały się bardziej gładkie i błyszczące, bardziej elastyczne i mniej podatne na łamanie. Po prostu zauważyłam, że się zregenerowały, a przecież o to chodzi w używaniu masek. Niestety, mimo wielu plusów jest również minus- włosy po masce były trochę obciążone, zdecydowanie szybciej się przetłuszczały, co dla mnie, osoby z włosami przetłuszczającymi się u nasady było dość uciążliwe. Jednak widząc efekty jakie poczyniła z moimi włosami ta maska, na minus jestem w stanie przymknąć oko.

Z Oyster Cosmetics mam do czynienia dopiero drugi raz, ale i drugi raz jestem zadowolona z efektów. Podzielacie moje zdanie? 

Oyster Cosmetics posiada swój profil na Facebook, do którego możecie przejść TUTAJ:)

11 kwietnia 2013

Wyniki konkursu+ kilka informacji.

Witam Was Moje Drogie!
Dzisiaj przychodzę do Was z wynikami konkursu wiosennego:) Zgłosiło się 9 osób- każdej z Was bardzo dziękuję:) Wybór był niesamowicie trudny, jednak nie chciałam z nim zwlekać:)

Nie przedłużając- konkurs wiosenny w którym nagrodą było waniliowe masło BIOTURM wygrywa:


Serdecznie gratuluję, już Ci piszę maila:)

W najbliższych dniach zaktualizuję zakładkę z wymianką, bo nazbierało mi się kilka kosmetyków które albo mi nie podpasowały, albo po prostu znudziły. Od jutra do poniedziałku najprawdopodobniej będę niedostępna ani tutaj, ani na maila, robię sobie krótki odpoczynek od "wszystkiego",bo czuję, że jest mi to bardzo potrzebne :)

10 kwietnia 2013

Pierwszy żel Original Source i moje przemyślenia.

W blogosferze huczy na temat tych żeli. Huczy, bo mają one zarówno zwolenników jak i przeciwników. Jedni je kochają, inni nienawidzą. A co ja myślę o pierwszym żelu w swojej kolekcji? Czy będzie ich więcej? O tym dalej...



Skorzystałam jakiś czas temu z promocji w Rossmanie i zakupiłam Original Source w 2 wersjach zapachowych. Jedna z nich, śliwkowa, poleciała do mamy bo mnie na ten zapach po prostu zemdliło, a jej akurat się spodobał. Dla siebie zostawiłam Malinę i Wanilię, bo ten zapach przypomina mi zapach lizaka z dzieciństwa:P

Od producenta i skład:


Żel zamknięty jest w wygodnej do użytkowania tubie, stojącej na zakrętce dzięki temu produkt spływa prosto do dozownika, nie trzeba mordować się żeby go wycisnąć;) Opakowanie jest utrzymane w miłej dla oka kolorystyce. Co ważne i za co duży plus dla firmy- opakowanie nadaje się do recyklingu, więc po zużyciu na coś go przetworzą jeśli posegregujemy śmieci :P

Zapach jest piękny, słodki... Naprawdę przypomina mi ulubione lizaki z dzieciństwa:) Ale to tyle plusów tego żelu. Zapach nie utrzymuje się na skórze, w łazience również szybko zanika.


Konsystencja glutowata, nie chce się pienić, przez co staje się niewydajny. Przy codziennym stosowaniu dwa razy dziennie starczył mi na niecałe 2 tygodnie.

Przy regularnym stosowaniu zauważyłam, że wysusza skórę;/ nienawidzę jak żel tak robi, nie wymagam nawilżenia ale wysuszenie jest dla mnie nie do przyjęcia.

Czy skuszę się na inny żel z tej firmy? Nie sądzę. Zapachy może i są niepowtarzalne, ale co z tego jak z mojego punktu widzenia ten żel ma więcej minusów aniżeli plusów... Zdecydowanie bardziej wolę żele z Isany, które mają również wiele wersji zapachowych a przynajmniej nie wysuszają mojej i tak suchej skóry. 

PRZYPOMINAM O TRWAJĄCYM DO DZISIAJ U MNIE KONKURSIE! ZAPRASZAM DO ZGŁASZANIA SIĘ:)

9 kwietnia 2013

Naturalnie (że) nawilżam!

Jak wiele z Was zapewne wie, od pewnego czasu przeprowadzam kurację swojej szanownej mordki Effaclarem Duo. Początkowo stosowałam go 2 razy dziennie, czym doprowadziłam swoją twarz do... wióru. Próbowałam wyrównać poziom nawilżenia kremem matującym z tej samej serii, jednak marnie się spisał, choć pokładałam w nim naprawdę duże nadzieje;) Zdecydowanie potrzebna była mi solidna dawka nawilżenia i tutaj z pomocą nadszedł mi ten oto krem:



Gerovital Plant, Krem nawilżający 50ml/ ok 25zł.

Od producenta:
Krem na dzień intensywnie nawilżający do pielęgnacji twarzy i szyi. Kompleks Herbatonic i Aquaxyl zapewniają optymalny poziom odżywienia, nawilżenia i remineralizacji skóry. Ceramidyl-Omega, kompleksowy składnik aktywny pochodzenia roślinnego, odbudowuje barierę ochronną skóry, dzięki czemu staje się ona bardziej elastyczna, napięta i lepiej nawilżona. Naturalne olejki z jojoby i soi odżywiają i regenerują skórę, zapewniając ochronę na cały dzień. Organiczny wyciąg z szarotki działa przeciw utleniająco i kojąco, chroniąc skórę przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych.

Skład:


Krem przeznaczony jest do wszystkich rodzai skóry, bo przecież każda potrzebuje solidnej dawki nawilżenia:) Tutaj śmiało mogą go stosować osoby w przedziale wiekowym 20-45 lat.

Zamknięty jest w wygodnym odkręcanym słoiczku, wykonanym z tworzywa, dzięki temu nawet jak upadnie nie powinien się rozwalić. Zabezpieczony jest dodatkowym sreberkiem, dzięki temu mamy pewność że nikt przed nami nie babrał w nim swoich paluchów:)


Konsystencja kremu wydaje się dosyć gęsta, jednak nic bardziej mylnego- krem jest naprawdę lekki, wystarczy niewielka jego ilość żeby dobrze pokryć twarz. Zapach typowo ziołowy, z początku trochę mi przeszkadzał bo nie lubuję się w takich aromatach, ale nos się przyzwyczaił i już nie zwracam na niego uwagi.


W moim przypadku krem nie zapchał porów, nie przyczynił się do wysypu niespodzianek. Mimo tego, że na opakowaniu nie ma takiej informacji krem ładnie zmatowił mi buzię, po użyciu rano nie świecę się przez ponad 3 godziny :) za to ogromny plus. 
Jeśli chodzi o działanie nawilżające, krem rzeczywiście nawilża. Już po pierwszym użyciu odczułam ulgę, a używając go systematycznie nie pojawiła się żadna oznaka przesuszenia. Buźka jest miła w dotyku, gładziutka, a przede wszystkim doskonale nawilżona, a na tym najbardziej mi zależało. 

8 kwietnia 2013

Najnowsze cudeńko:)

Nie mogłam Wam nie pokazać!
Mój najnowszy nabytek w postaci lakieru Inglot z kolekcji Wiosna 2013, w kolorze przepięknej, rozbielonej morelki/brzoskwinki :)



Kolor ma numerek 382. Uważam, że jest przepiękny, zarówno na wiosnę jak i na lato:) Jak widać na zdjęciach, w świetle dziennym jest bardziej żywy, brzoskwioniowy, natomiast światło sztuczne uwydatnia w nim śliczną, morelkową poświatę. Do pełnego krycia potrzeba mu trzech, cienkich warstw, które pokryte topcoat'em schną w przeciągu 20 minut. Jeśli chodzi o trwałość, nie wypowiem się na razie, ponieważ dopiero dzisiaj pomalowałam nim paznokcie, więc informacja ta pojawi się w późniejszym czasie.

Jak Wam się podoba ten kolorek?

Rzęsy jak ta lala...

Przy ostatniej wizycie w Rossmannie, stwierdziłam, że przydałby mi się nowy tusz, tym bardziej, że mam na ich punkcie przysłowiowego "fioła". Miałam kupić jakiś z tych które znam i lubię, jednak postanowiłam wypróbować coś innego. Stało się jak się stało, że zawiesiłam się przy szafie Wibo, a z moim zainteresowaniem spotkał się ten oto tusz:


Wibo, Dolls Lash Ultra Volume, 8g/ok 9zł

Co mnie skłoniło do jego zakupu? Napis umieszczony przez producenta "Rzęsy jak ta lala"
Szczerze Wam się przyznam, że przemówiło to do mnie i stwierdziłam, że muszę poznać tę "lalę" ;)

Szczoteczka jest średniej wielkości, taka jakie lubię. Idealnie dozuje ilość tuszu, nie muszę jej obcierać opakowaniem zanim pomaluję rzęsy.


Producent na opakowaniu umieścił informację, że jest to maskara pogrubiająca, nadająca efekt sztucznych rzęs. Nie do końca się z tym zgodzę, ponieważ moim zdaniem daje delikatny, naturalny efekt, zresztą zobaczcie same:

Efekt po nałożeniu jednej warstwy


Dwie warstwy

Efekt jest delikatny, moim zdaniem dobry na codzień. Ładnie rozdziela rzęsy, nie skleja, nie osypuje się. Niestety prawie w ogóle nie wydłuża ani nie pogrubia. Po całym dniu w pracy po powrocie do domu zauważyłam, że delikatnie się jakby rozciera, ale nie powoduje widoku pandy, na całe szczęście.

Podsumowując- znam lepsze tusze, ten jest po prostu średni, dobry do używania na co dzień. Na wyjścia jednak wolę bardziej wydłużone i pogrubione rzęsy:)

Efektima Age-Protect, czyli o błotku na twarz.

Dzisiaj spieszę do Was z moją opinią na temat drugiej maseczki otrzymanej od firmy EFEKTIMA Tym razem bohaterką postu będzie:


Efektima, Age-Protect błotna maseczka przeciwzmarszczkowa, 7ml/ok. 3zł


Od producenta i skład:


Mając 23 lata, zmarszczki mi na szczęście jeszcze nie towarzyszą. Jednak wychodzę z założenia że lepiej zapobiegać, aniżeli później pluć sobie w brodę, dlatego lubię mieć w swojej kosmetyczce próbki kremów przeciwzmarszczkowych bądź właśnie maseczki tego typu i używać delikatnie, z umiarem, ale w miarę systematycznie.

Kosmetyk zamknięty jest w typowych dla większości maseczek saszetkach, za którymi naprawdę przepadam, chociaż już chyba nie raz o tym wspominałam ;)

Po otworzeniu saszetki moim oczom ukazała się dość gęsta maska, o kolorze szarobrązowym. Początkowy zapach maseczki jest bardzo nieprzyjemny dla nosa, na szczęście szybko znika wraz z nałożeniem jej na twarz. 


Maseczka do wydajnych nie należy- zawartość saszetki jest idealna do nałożenia jej tylko na twarz, niestety tak jak sugeruje producent na szyję, a tym bardziej dekolt nałożenie jej graniczy z cudem, można ewentualnie pomaziać się tylko resztkami które zostaną na dłoniach.

Od momentu nałożenia jej na twarz odczuwałam delikatnie szczypanie i pieczenie, które po mniej więcej 5 minutach znikło, a pozostało delikatne uczucie "wiaterku" na twarzy. Przy zasychaniu maseczki na twarzy odczuwałam dyskomfort, towarzyszyło mi uczucie ściągnięcia skóry za którym nie przepadam. Zaschniętą maskę na twarzy ciężko zmywa się samą wodą, zastosowanie żelu myjącego zdecydowanie ułatwia sprawę.

Po zmyciu moim oczom ukazała się delikatnie nawilżona i promienna skóra. Zauważyłam też zmniejszenie porów, były mniej widoczne, a strefa T została ładnie zmatowiona. Co do spłycenia zmarszczek nie wypowiem się, ponieważ nie mam ich widocznych, zauważyłam jedynie że skóra była zdecydowanie bardziej gładka.

Podsumowując:
Niestety ta maseczka mnie nie zachwyciła tak jak jej poprzedniczka. Począwszy od zapachu, do ostatecznych efektów zdecydowanie bardziej polubiłam maseczkę oczyszczającą, która o wiele lepiej spisuje się na mojej cerze.

Przypominam o trwającym na blogu konkursie- zachęcam do wzięcia udziału, tym bardziej, że zostało mało czasu na zgłoszenia;)

Żeby wziąć udział w konkursie wystarczy kliknąć na banner i zostawić zgłoszenie w komentarzu:)

 

3 kwietnia 2013

Kolagenowa pielęgnacja od BingoSpa

Ta recenzja, miała pojawić się przed samymi świętami. Jednak ból mojej szanownej bańki, zdecydowanie odsunął mnie od dłuższych niż 15 minut wizyt przy komputerze i z tego też względu pojawia się ona dopiero dzisiaj.

Postanowiłam zebrać w jedną recenzję 2 kosmetyki, ponieważ jakby nie patrzeć oba związane są  z tym samym składnikiem- kolagenem.

Na pierwszy rzut idzie:




BingoSpa, Kolagen do ciała 300ml/ok.12 zł KLIK

Od producenta:
Kolagen BingoSpa sprawia, że skóra staje się gładka i sprężysta, promieniejąca młodzieńczym blaskiem.
Kolagen do ciała BingoSpa do codziennej pielęgnacji, doskonale się rozprowadza i szybko wchłania, bez niemiłego uczucia lepkości. Pozostawia skórę jedwabiście gładką, odprężoną i pachnącą.

Skład:


Kosmetyk zamknięty jest w klasycznej butelce, wykonanej z grubego tworzywa, zakręcanej aluminiowym korkiem. Opakowanie jest proste, ale przy użytkowaniu średnio się sprawdza, a twarda butla zdecydowanie uniemożliwia wyciśnięcie balsamu. Potrząsanie się sprawdza, ale bardzo łatwo wydobyć w ten sposób niestety zbyt dużą ilość kosmetyku.

Zapach jest ładny, delikatny, ale ciężko mi określić do czego podobny... Nie utrzymuje się na skórze długo, po wchłonięciu zaraz zanika.


Konsystencja w opakowaniu wygląda na gęstą i zwartą, w rzeczywistości jest na odwrót. Przypomina lejącą emulsję, dzięki czemu kolagen staje się wydajny i ładnie rozprowadza się na ciele. Szybko się wchłania, nie pozostawiając ani tłustej, ani lepkiej warstwy na ciele. 

Jeśli chodzi o działanie, szału nie zauważyłam. Liczyłam na poprawę jędrności, której nie uzyskałam, ale plusem jest wygładzenie powierzchni skóry. Jeśli chodzi o nawilżenie, jest na dostatecznym poziomie, jednakże w przypadku mojej suchej skóry po mniej więcej 2 godzinach od aplikacji odczuwałam potrzebę nawilżenia skóry.

Wydaje mi się, że Kolagen do ciała może sprawdzić się u osób mających skórę normalną, bez skłonności do przesuszania. Ze skórą suchą i przesuszoną niestety sobie nie poradzi.

 ******     


Kolagenowe Serum do mycia włosów, 150ml/9zł KLIK 

Od producenta:
Rekonstruujące i nawilżające serum do mycia włosów BingoSpa
Skuteczne, bo bogate w kolagen, który wspomaga proces odbudowy włókna włosa.
Kolagen jest białkiem o bardzo podobnej budowie do białek tworzących strukturę włosa.
Dzieki temu tworzy cieniutki film ochronny na powierzchni włosów, który zwiększa zatrzymanie wilgoci i jednocześnie chroni włosy przed wnikaniem szkodliwych substancji z otoczenia przywracając włosom jędrność, elastyczność i miękkość w dotyku.  

Skład:


Tutaj mamy do czynienia z opakowaniem identycznym jak w przypadku kolagenu do ciała. O ile w przypadku smarowidła do ciała jestem w stanie to wybaczyć, tak w przypadku szamponu już nie. Takie opakowanie kompletnie się nie sprawdza, przy mokrych dłoniach ciężko jest się do niego dostać..

Zapach identyczny jak w przypadku produktu wyżej, delikatny, nienachalny, tylko tutaj utrzymuje się dość długo na włosach.


Konsystencja jest dość gęsta, biała. Niestety przez zbyt duży otwór bardzo łatwo jest wylać zbyt dużo serum. Wystarczy niewielka ilość nałożona na włosy, żeby wytworzyło gęstą pianę, przez co jest również wydajne.

Po użyciu niezbędne jest zastosowanie odżywki, ponieważ niestety plącze nam włosy.
Jeśli chodzi o działanie, zauważyłam, że włosy mniej mi się łamią, są bardziej elastyczne i lśniące. Jest to fajny produkt, do którego chętnie będę wracać, ale w bardzo nieprzemyślanym opakowaniu. 

Oba te kosmetyki otrzymałam w ramach współpracy kwartalnej z BingoSpa.

2 kwietnia 2013

Odbrobina gorzkich słów na temat NFZ a co za tym idzie polskiej służby zdrowia.

Witam Was po świętach:)!
Mam nadzieję, że mimo śnieżnej i dość chłodnej pogody, w te święta udało Wam się wypocząć i spędzić miło czas:)

Wracam do Was po tygodniowej przerwie zarówno w blogowaniu jak i odwiedzaniu Waszych blogów. Zapewne większość z Was wie bądź chociaż domyśla się co było przyczyną. Otóż, główną przyczyną nie był wyjazd na święta do rodziny, czy coś w tym stylu, tylko okropny ból głowy, na samym środku czoła, który skutecznie zrujnował mi okres świąteczny.
Ale od początku- głowa boli mnie już mniej więcej od około miesiąca. Na początku wystarczyło, że wzięłam jakąkolwiek tabletkę przeciwbólową i przechodziło... Ale od jakiś 2 tygodni jedyne co na mnie działało to podwójna dawka Nurofenu Forte i ból przechodził albo i nie. Postanowiłam udać się do internisty, bo wiadomo, od niego trzeba zacząć... Dostałam skierowania, na każdym z nim napisane że "BARDZO PILNE". Pfff, pilne... Badania krwi, hormonów, moczu- 3 tygodnie oczekiwania, nr. 74 ale pobierają tylko od 7-9 więc nie wiadomo czy mi się uda i czy nie będę musiała przyjść następnego dnia. Suuuper! Oprócz tego, że pracuję, zazwyczaj co drugi dzień, więc nie mogłabym przyjechać następnego dnia. Odpuściłam, stwierdziłam, że zrobię sobie prywatnie... Wracając od lekarza zahaczyłam o najbliższą przychodnię specjalistyczną żeby móc umówić się na tą "bardzo pilną" wizytę u neurologa i okulisty. Neurolog najbliżej za 3 miesiące, kalendarz do okulisty na ten rok się skończył. Jako że bolała mnie głowa nie chciałam już robić rabanu i stwierdziłam, że jak wrócę do domu podzwonię po innych przychodniach w celu znalezienia jak najszybszego terminu. I wiecie co? Zwątpiłam. Wszędzie tak samo. Wszędzie podobny czas oczekiwania. To powiedzcie, po cholerę płacimy tak dużo na ubezpieczenie zdrowotne? Skoro na wszystko trzeba czekać, to już wolę tę składkę odkładać na konto i w sytuacjach nagłych leczyć się prywatnie... Wściekłam się okropnie, no ale cóż poradzić... tego dnia dałam już spokój i postanowiłam w następny dzień wolny na spokojnie zadzwonić do przychodni o której dowiedziałam się od znajomej. I znowu to samo, ten sam czas oczekiwania. Wk***łam się niesamowicie i jako osoba raczej spokojna i opanowana przestałam nad sobą panować i zwyczajnie im nawtykałam. I raptem z 3 ms oczekiwania do neurologa zrobił się miesiąc. Zapisałam się, a jakże:) Ale nie dałam za wygraną i pojechałam do tej przychodni, celem załatwienia okulisty i ewentualnego przyśpieszenia neurologa. 30 minut stałam w rejestracji i udało się:) Jutro mam neurologa, a we wtorek okulistę:) Yeah! Ale to jeszcze nie koniec:) W sobotę nie dość, że bolała mnie głowa tak, że nie mogłam funkcjonować, to doszły zawroty głowy i nudności, które zapewne były spowodowane podrażnieniem żołądka proszkami przeciwbólowymi. Mąż zapakował mnie do samochodu i zawiózł do najbliższego nam szpitala- w Pruszkowie. To, jak zostałam tam potraktowana... Od rejestracji skierowano mnie pod gabinet, do internisty. Weszłam, powiedziałam co mi dolega, że doszły nudności, osłabienie i zawroty. Lekarz nic nie mówi. Mierzy ciśnienie. Cisza. Pisze coś, po czym daje mi receptę nie mówiąc nawet jak "to coś" przyjmować i każe czekać. Przychodzi pielęgniarka, zabiera mnie do gabinetu obok i mówi, że ma zrobić mi zastrzyk. Super! Szkoda tylko, że nikt się mnie nie zapytał czy mam uczulenie na jakiś lek... Dostałam zastrzyk, chwilę później czułam się jakbym była w niebie- było mi tak dobrze. Niewiele czego świadoma, wyszłam do męża, wziął mnie pod pachę wsadził do samochodu i pojechaliśmy do domu. po 2 godzinach głowa znowu zaczęła mnie boleć! I gdyby nie to, że były już w zasadzie święta, uwierzcie mi nie ręczyłabym za siebie. I co to za pomoc na ostrym dyżurze, jeśli miałam wyraźne oznaki do badania neurologicznego! Nie popuszczę dziadowi i chociaż wiem, że moja skarga nic mu pewnie nie zrobi to ją napiszę i nie będę przebierać w słowach. Bo jeśli ktoś się bierze już za pomoc ludziom, to do cholery niech robi to tak jak trzeba, a nie na odwal się, bo żyje już świętami i chce mieć święty spokój.

Jestem zła. Nie, jestem wściekła! Człowiek choruje raz na ruski rok, składki płaci, a jak potrzebuje pomocy to zostaje skazany albo na robienie awantur- tak, tylko w ten sposób idzie coś załatwić- albo na prywatną pomoc.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...