Obserwatorzy

29 czerwca 2013

I ja jestem na bloglovin'

Tak, tak, ja też postanowiłam założyć Bloglovin'. Jak to się mówi, przezorny zawsze ubezpieczony, więc wolę dmuchać na zimne, żeby nie stracić Waszych blogów. Jeśli i Wy macie ochotę zaobserwować mojego bloga w ten sposób, zapraszam do klikania po lewej stronie:)

27 czerwca 2013

Otulona zapachem brzoskwini... Ale czy zapachem naturalnym?

Dzisiaj nadeszła pora, abym przedstawiła Wam swoje zdanie na temat balsamu do dłoni od BingoSpa. I o ile z wcześniejszą wersją palmową KLIK się polubiłam bardzo, z wersją brzoskwiniową już nieco mniej. A dlaczego? O tym poniżej;)


Balsam brzoskwiniowy do dłoni BingoSpa, 10zł/100g

Zamknięty jest w plastikowym słoiczku odzianym w delikatne i miłe dla oka etykiety. Niestety, jak w przypadku balsamu palmowego, ten też nie miał dodatkowego zabezpieczenia w postaci folii ochronnej pod nakrętką. Bardzo nie ładnie!

Na etykiecie znajdziemy sposób użycia balsamu, a także skład, który niestety jest nadziany parabenami, zresztą spójrzcie same:


Konsystencja początkowo wydawać by się mogła na dość gęstą, przypominającą masło do ciała, ale w połączeniu z ciepłem dłoni robi się rzadsza, dzięki temu już niewielką ilością możemy dobrze nakremować dłonie. Zapach jest dość intensywny, realnie przypominający brzoskwinię, ale po dłuższym czasie używania zaczął mi zalatywać chemią i po prostu drażnić.


Od dawien dawna bardzo lubię wszelkie specyfiki skierowane do pielęgnacji dłoni, a że przez ten czas zdołałam poznać kilku swoich ulubieńców to od tego balsamu również wymagałam wiele. Więc jak się sprawdził w najważniejszej roli, czyli nawilżaniu rączek? Otóż bardzo przeciętnie. Fakt, że zaraz po nasmarowaniu skóra była miękka i wyraźnie nawilżona, pokryta delikatną, nietłustą powłoczką ochronną, ale niestety ten stan trwa nie dłużej niż 15 minut, później skóra znowu woła "pić!" Szkoda, że nawilża na tak krótko, bo myślałam, że będzie bardzo podobny do swojego palmowego bliźniaka.

25 czerwca 2013

Dabur Vatika olejek kokosowy do włosów

Odkąd założyłam bloga, zagłębiałam się w temat olejowania włosów. Początkowo zaczęłam od ogólnie dostępnej oliwki Babydream, której działanie nie za specjalnie mnie zachwyciło, w sumie nie widziałam żadnej różnicy w kondycji swoich kłaków. Później padło na olejek Alterry migdały i papaja, który rzeczywiście poprawił kondycję włosków i gości w mojej kosmetyczce już na stałe. Zawsze marzyłam o wypróbowaniu tradycyjnej Vatiki, ale odrobinę przerażała mnie konieczność podgrzewania butelki przed każdym użyciem, dlatego też kiedy dostałam możliwość wybrania 2 olei z oferty Dabur bez zastanowienia wybrałam Vatikę, ale taką w postaci olejku, a nie ciała stałego;)



Dabur Vatika, kokosowy olejek do pielęgnacji włosów, 200ml/16zł

Ze strony producenta klik
Olej kokosowy Dabur Vatika – włosy podniesione i gęste Z wiekiem włosy tracą objętość oraz stają się płaskie i pozbawione blasku . Olejek kokosowy Dabur Vatika zawiera olejek kokosowy oraz ekstrakty nawilżające m.in.. z henny. Unikalna formuła umacnia włosy od korzeni aż po same końce, dodając im objętości i blasku.
• Kokos – wnika w strukturę włosa i wzmacnia go oraz podnosi od nasady
• Olej rycynowy – zapobiega wypadaniu włosów
• Henna – wraz z innymi składnikami sprawia że włosy stają się zdrowsze.
Sposób użycia:
Smarujemy głowę olejem na dwie godziny przed myciem albo na noc. Olej delikatnie wmasowujemy w skórę głowy.

Gdy otrzymałam ten olej, troszkę przeraziłam się, że bazą tego kosmetyku jest parafina, a dopiero później inne olejki:


Przemyślałam sprawę i stwierdziłam, że po prostu nie będę nakładać oleju na skórę głowy, którą i tak z natury mam mocno przetłuszczającą się, a na włosy od połowy długości. I tak też z pełną systematycznością robiłam 1 raz w tygodniu, na całą noc, a dopiero rano myjąc włosy. Dodatkowo po każdym myciu w wilgotne jeszcze końcówki wcieram 1-2 krople olejku, tak dla zabezpieczenia i lepszego połysku. Przyznam się szczerze i bez bicia, że początkowo jakiś spektakularnych efektów nie widziałam, poza lepszym skrętem włosów (nienawidzę swoich loków tak apropo). Efekty dopiero dane było mi zauważyć po tym jak swoje włosy doprowadziłam do rujnacji mniej więcej w połowie maja. Otóż, inteligentna stwierdziłam że rozjaśnię włosy i nieco zmienię fryzurę, która wiązała się z codziennym prostowaniem włosów. Po codziennym, tygodniowym prostowaniu gdy spojrzałam na spokojnie w lusterko zobaczyłam że po prostu je sobie popaliłam... I tutaj z pomocą przyszła właśnie Vatika. Zwiększyłam częstotliwość nakładania oleju do 2 razy w tygodniu na noc, plus w wilgotne końcówki i poprawa nastąpiła w oka mgnieniu. Okazało się, że jednak na szczęście ich nie popaliłam, ale bardzo wysuszyłam. Wiem, że poprawa nie jest tylko zasługą Vatiki ale też kilku porządnych masek, ale wiem, że ma ona bardzo duży wpływ na ich wygląd, bo po każdym olejowaniu stają się bardziej sprężyste, sypkie, błyszczące i milsze w dotyku.

Opakowanie, a w zasadzie "wlew" woła o pomstę do nieba... Szeroki otwór niestety nie umila ani nie uprzyjemnia nam aplikacji i przyznam szczerze, że trzeba naprawdę uważać bo można się nieźle przez to upaćkać.


Olej sam w sobie jest bardzo wydajny, mimo tego, że jest dość rzadki.Przy tak częstym stosowaniu zostało mi jeszcze go około połowy. Jedyne co odrobinę mnie drażni to jego zapach, normalnie zajeżdza mi jaśminem którego nie cierpię. Ale dla efektów jakie daje, jestem w stanie ten zapach przeżyć.

Jak skończę ten olej to zacznę używać Amlę z efektem chłodzącym. Ciekawa jestem czy spisze się tak samo dobrze jak Vatika. Trzeci olej, który otrzymałam w niespodziance testuje obecnie moja mama i z tego co wiem jest również zadowolona, ale o tym za jakiś czas napiszę szerzej.

A Wy moje Drogie lubicie olejować włosy?

21 czerwca 2013

Bo lubię mieć wytuszowane rzęsy :)

Skoro już było o szminko-pomadko-błyszczyku od Astora, postanowiłam pozostać w dalszym ciągu w temacie tej firmy i tym razem zaprezentować Wam tusz, który również otrzymałam na spotkaniu blogerek.
Mowa o:


Astor, Big&Beautiful Lovely Doll, około 30zł


Maskara ta także jest nowością firmy Astor. Zamknięta w ślicznym, różowo-fioletowym, odbijającym światło opakowaniu ze złotymi napisami idealnie będzie pasować do każdej damskiej kosmetyczki:)

Wyposażona jest w silikonową szczoteczkę, której płaska część odpowiada za pogrubienie i rozdzielenie rzęs, a kuleczka na zakończeniu ma je unosić do góry, tworząc efekt szeroko otwartego spojrzenia. W praktyce, rzeczywiście płaska część szczoteczki rewelacyjnie pogrubia rzęsy, ale nie zauważyłam by kulkowa część jakoś je unosiła. W moim przypadku ta część służy do podkreślania naprawdę krótkich rzęs, do których ciężko jest dotrzeć regularnym kształtem szczoteczki.


Konsystencja tej maskary jest kremowa, świetnie nakłada się ją na rzęsy. Opakowanie idealnie dozuje potrzebną ilość tuszu na szczoteczkę. Podczas aplikacji rzęsy czasami się sklejają, ale bezproblemowo można to skorygować końcówką kuleczkową:)
Tusz nie osypuje się, nie rozmazuje, a wierzcie mi mam tendencję do przecierania czasem nieświadomie oczu:)

A jak wygląda na rzęsach? Patrzcie same:


gołe rzęsy


jedna warstwa


2 warstwy

Efekt zdecydowanie mi się podoba. Fakt jest taki, że malowałam się na szybko i zdjęcia również były na szybko, więc nie do końca oddają efekt końcowy.

Polubiłyśmy się z tą maskarą, podoba mi się, jak podkreśla rzęsy:)

Ps. Przepraszam za jakość zdjęć, ale wykonuję je na szybko ponieważ ostatnie dni jestem cały czas w pracy. Jak wychodzę jest słońce i nie bardzo mam też czas, wieczorem jak wracam to marzę tylko o tym by pójść spać. Z początkiem lipca wszystko wróci do normy:)

20 czerwca 2013

Astor Soft Sensation Lipcolor Butter, czyli 3w1 do ust ;)

Na Warszawskim spotkaniu blogerek w którym miałam okazję uczestniczyć każda z Nas otrzymała upominek od firmy Astor. Dzisiaj o jednym z nich, a mianowicie o szminko-balsamo-błyszczyku chciałabym Wam opowiedzieć, tym bardziej, że jest to nowość, więc pewnie wiele z Was jej nie zna:)


Astor  Soft Sensation Lipcolor Butter 012 Unguilty pleasure, ok.25zł

Przyznam szczerze, że gdy zobaczyłam w jakim kolorze otrzymałam to cudo to przeżegnałam się trzy razy :D wściekły róż, wręcz wpadający w fiolet, a ja raczej takich kolorów nie używam, bardziej takie delikatne róże, nude... Ale taka moja natura, że lubię próbować nowe rzeczy, w szczególności wszelkiej maści kosmetyki:)


Od samego początku zaciekawił mnie fakt, że kosmetyk ten łączy w sobie cechy zarówno szminki, balsamu, jak i błyszczyka do ust. Z cech szminki posiada trwały i intensywny kolor, z balsamu cechy pielęgnacyjne i nawilżające, z błyszczyka zaś połysk. Czyli jakby nie patrzeć, jest to coś, o czym wiele z Nas marzy jeśli chodzi o kosmetyki do ust.

Opakowanie szminki przypomina nieco kredkę wysuwaną poprzez kręcenie dolnej części. Podoba mi się taki myk chociaż ma jeden poważny minus, a mianowicie to, że nie da rady szminki całkowicie schować, a przez to bardzo łatwo ją uszkodzić. Co do trwałości napisów zamieszczonych na opakowaniu się nie wypowiem, gdyż nie noszę jej w torebce tylko zostawiam w łazience więc póki co nic się nigdzie nie starło:)

Konsystencja jest idealna, bez problemu sunie po ustach, równomiernie je pokrywając. Po pierwszej aplikacji kolor na ustach jest delikatny, a 2 warstwy moim zdaniem idealnie oddają kolor. Wiadomo, jak ktoś lubi mocno podkreślone usta, można i 3 raz przejechać, ale dla mnie to już by było stanowczo za dużo:D Zapach mi przypomina wanilię z migdałami, taki słodziutki a zarazem delikatny.


1 warstwa
 

2 warstwy

Jeśli chodzi o trwałość to w moim przypadku zniknął z ust po około godzinie, więc zbyt trwałe to cudo niestety nie jest. Ale to co najważniejsze- rzeczywiście pielęgnuje i nawilża nasze usta, nie podkreśla żadnych suchych skórek. Nałożony nawet na spierzchnięte usta zdecydowanie je wygładza.

Mam ochotę na taki bardziej mój odcień- Loved Up 002, nawet już prawie kupiłam, ale era macaczy w Rossmannie się pogłębia;/ każdy jeden egzemplarz z AŻ 3 był zmacany.

Podsumowując, jest to bardzo fajny, wielofunkcyjny kosmetyk do ust, który nie dość, że daje kolor i połysk, to jeszcze wyśmienicie dba o Nasze usta:)

16 czerwca 2013

Wyniki Mini rozdania maseczkowego!





Witam Was moje Drogie!
Mini rozdanie maseczkowe dobiegło końca. Mam nadzieję, że podobała Wam się tego typu zabawa, bo mam jeszcze kilka podobnych w zanadrzu:) Nie przedłużając, wyniki:) Losowałam za pomocą maszyny losującej bo wydawało mi się najsprawiedliwiej. A oto szczęśliwa osobą jest...

 

  

Kochana, już piszę do Ciebie maila. Nagroda zostanie wysłana we wtorek albo w środę, poleconym priorytetem:) Gratuluję!

11 czerwca 2013

Warszawskie Spotkanie Blogerek- czyli moje pierwsze razy:D

Dzisiaj przygotowałam dla Was "króciutką relacyjkę" z sobotniego spotkania, po którym emocje mi jeszcze nie opadły :D

Ale od początku:) Otóż, w sobotę, 8 czerwca 2013, w Restauracji Zgoda na ulicy Zgoda:D o godzinie 13.30 za sprawą naszych wspaniałych organizatorek (ukłony dla Was :)) miało miejsce najlepsze z najlepszych spotkanie blogerek, nie tylko z Warszawy:) Niektóre dziewczyny pokonały kawał drogi by móc poznać te, z którymi łączy je ta sama pasja, czyli blogowanie i miłość do kosmetyków:) 


Lista obecności:















i mam nadzieję, że o nikim nie zapomniałam ;)

Jako, że to było moje pierwsze spotkanie tego typu, nie będę kryła, stresowałam się ciutkę :D Zupełnie nie potrzebnie! Dziewczyny okazały się być przemiłe i w ogóle zajebiste, a czas mijał w oka mgnieniu:) W restauracji byłam około 12-30, a w sekundzie zrobiła się 18 i musiałam wracać:( Ale co ja tu będę pisać, oglądajcie zdjęcia:) Uwaga uwaga- jako, że pierdoła zapomniałam aparatu, zdjęcia są zapożyczone od dziewczyn, za ich zgodą rzecz jasna.


Grupowo :)


Sympatyczna Pani Marta z Pat&Rub, prezentująca same dobrocie:) Zakochałam się w tych kosmetykach miłością bezgraniczną!


W stymulującym pilingu w szczególności!


Kolejna prezentacja, tym razem BalmShopu- bardzo sympatyczna para, a BalmShop zaciekawił mnie swoim asortymentem baardzo:) 


Odbyło się również losowanie GlossyBoxa i lakierów piaskowych:)


A później już tylko rozmowy, oglądanie prezentów... Niesamowite dziewczyny, niesamowita atmosfera:) 


i niestety wszystko co dobre, szybko się kończy, trzeba było wracać do domku... Mój osobisty kierowca poszedł spać, więc zostałam skazana na komunikację miejską:D pierwszy raz po 5 latach, ale miny ludzi widzących mnie obładowaną po pachy były bezcenne :D
Spotkanie jak widać było udane, mam nadzieję, że będzie więcej takich, bo naprawdę bawiłam się świetnie. Organizatorki włożyły ogrom pracy w przygotowanie tego spotkania, zadbały także o prezenty dla Nas, zresztą same patrzcie:







Jeszcze raz bardzo, ale to bardzo dziękuję, za tak wspaniale spędzony dzień, za możliwość uczestniczenia w tym spotkaniu (liczę na kolejne, w takim samym bądź szerszym gronie;)) Ten dzień na pewno pozostanie na długo w pamięci:)

9 czerwca 2013

Miętowo i brzoskwiniowo.

Witam Was! :)
Weekend zaliczam do bardzo, bardzo udanych:) Pewnie niektóre z Was nawet o tym nie wiedzą, ale byłam wczoraj obecna na Warszawskim Spotkaniu Blogerek:) Niesamowita atmosfera, wspaniałe, przesympatyczne dziewczyny, które w końcu dane było mi poznać:) I w tym miejscu ogromne podziękowania dla organizatorek, które włożyły masę pracy w przygotowanie tego dnia:) Obiecuję zamieścić recenzję, jednakże będę musiała wspomóc się zdjęciami innych obecnych dziewczyn, bo tak się śpieszyłam, że swojego aparatu zapomniałam :/ Także w najbliższym czasie spodziewajcie się relacji:)

Dzisiaj, tak na rozluźnienie, przy weekendzie, przygotowałam notkę lakierową, na temat lakierów Wibo z blogerskiej kolekcji: Peach&Cream i Mint Sorbet. Oba zauroczyły mnie na półce swoimi kolorami i oba postanowiłam zabrać ze sobą. A że i oba sprawują się tak samo, dlatego poświęce na nie tylko jedną notkę.

Zamknięte są w charakterystycznych dla Wibo buteleczkach, mieszczących w sobie 8,5ml lakieru, wyposażonych w dość wąski, lecz w miarę precyzyjny pędzelek. Niestety, to co od razu mnie przeraziło, to ich glutowata konsystencja, dość klejąca, którą bardzo ciężko równomiernie rozprowadzić na płytce paznokcia. Przez to też lakier smuży i nie zawsze daje zadowalający efekt. Oto jak się prezentują na paznokciach:



Kolory są idealne, pięknie prezentują się na paznokciach, szczególnie na lato. Do uzyskania efektu widocznego na zdjęciach użyłam dwóch dość grubych warstw lakieru, ale nie powiem, namachałam się co nie miara:/ 

Czas schnięcia pozostawia wiele do życzenia... Dopiero po około godzinie od umalowania mogłam "mniej więcej" wrócić do codziennych czynności... Stanowczo za długo, nie na moją cierpliwość. Kolejna rzecz, to trwałość- paznokcie umalowane rano, następnego dnia wieczorem kwalifikują się jedynie do zmycia. Starcia, odpryski... A szkoda, bo kolory są fenomenalne...

Podsumowując- świetne kolory, ale niestety nic urzekającego poza tym. Wibo się nie popisało tą serią lakierów.


Miałyście z nimi do czynienia?

5 czerwca 2013

Zmiękczająca kąpiel do skórek i paznokci z guaraną.

Witam Was Moje Drogie!

Pogoda na Mazowszu wyraźnie robi sobie z Nas jaja- noż kurka siwa ile czasu może deszcz padać? Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło;) Przez prace w ogrodzie moje dłonie, a w szczególności skórki wokół paznokci wołały o pomstę do nieba, dlatego kosmetyk który Wam dzisiaj zaprezentuję byłam w stanie przetestować wzdłuż, wszerz a nawet i w poprzek ;)) Używałam go zarówno ja jak i moja mamcia i obie mamy podobne zdanie na jego temat.
Mowa tutaj o zmiękczającej kąpieli do skórek i paznokci z guaraną, którą otrzymałam do testów w ramach kolejnej współpracy kwartalnej od BingoSpa. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z kosmetykiem o tak konkretnym zastosowaniu, do tej pory do zmiękczania skórek używałam ciepłej wody z niewielką ilością soli do kąpieli z Biedronki i byłam zadowolona.


Kąpiel ta jest w postaci drobnego proszku o zabarwieniu pomarańczowym. Umieszczona została w plastikowym słoiczku, zawierającym w sobie 300g. kosmetyku. Za taką pojemność musimy zapłacić około 14zł. Żeby uzyskać prawdziwą kąpiel dla naszych paznokci producent sugeruje rozpuścić łyżeczkę proszku w 100ml wody, co dla mnie było ilością zbyt małą, bo jak już mam moczyć to lubię całe dłonie. Ja przygotowywałam kąpiel z 2 łyżeczek proszku, rozpuszczonych w szklance cieplutkiej wody i było to ilością zadowalającą.



Kąpiel bardzo mocno pachnie! Zarówno jeszcze w postaci proszku, jak i już rozpuszczona w wodzie, daje intensywny aromat pomarańczowy, niestety jak dla mnie mocno zajeżdżający chemią. Nie drażni nosa, ale w moim przypadku przy regularnym stosowaniu stał się bardzo nudny i upierdliwy. Na dłoniach utrzymuje się dość długo, ale jest to już woń przyjemna i bardzo delikatna.

A jak jest z rzeczą najważniejszą, czyli zmiękczaniem? Po 10 minutach kąpieli skórki są rzeczywiście zmiękczone, przygotowane na kolejny etap manicure. Ale nie jest to efekt, którego bym nie znała. To samo osiągałam stosując kąpiel przygotowaną za pomocą zwykłej soli do kąpieli. Nie zauważyłam ani nawilżania skórek, ani wysuszania, także w tym aspekcie jest to produkt zwyczajnie neutralny. Od kosmetyku skierowanego tylko do pielęgnacji dłoni miałam prawo oczekiwać więcej, tym bardziej, że wg. producenta ekstrakt z guarany zawarty w kąpieli silnie rewitalizuje skórę i zmniejsza obrzęki. Tego niestety nie dane mi było doświadczyć, być może dlatego, że ekstrakt ten jest na prawie że ostatnim miejscu w składzie, zresztą same spójrzcie:


Podsumowując- Jak dla mnie jest to zwykły gadżet, nie robiący nic nadzwyczajnego z naszymi dłońmi. Nie powala ani zapachem, ani działaniem. Mimo wszystko cieszę się, że mogłam tę kąpiel poznać, ale niestety na zakup się nie zdecyduję.

A Wy czego używacie do zmiękczania skórek przed ich usuwaniem? Macie jakieś doświadczenia z takimi kąpielami?

PS. Mam małe pytanko do Was- w związku z tym, że chciałabym bardzo, bardzo ale naprawdę bardzo w końcu spróbować kosmetyków Balea, poszukuję dobrej i sprawdzonej e-drogerii oferującej te kosmetyki w miarę w rozsądnych cenach. Czy któraś z Was może mi coś polecić? 

3 czerwca 2013

Dzisiaj szybki post, w którym będę się tłumaczyć:) Nie było mnie, bo wyjechaliśmy z mężem na parodniowy odpoczynek do jego rodziców. Liczyłam na internet w telefonie, niestety nie wzięłam pod uwagę, że zmiana sieci może równać się brakiem zasięgu tu i ówdzie i właśnie tak się stało. O ile w orange miałam w lubelskim wszystkie kreski zasięgu, tak plus odmawiał współpracy ukazując jedną kreseczkę tylko jak stanęłam na pagórku :D Nie powiem Wam jak się zdziwiłam, tym bardziej, że mój mąż też ma plusa i problemu z zasięgiem nie miał. No ale mniejsza o większość, najważniejsze że już jestem. Mam mnóstwo zaległości na Waszych blogach, za które powoli już się zabieram. Jeśli chodzi o posty to jutro, a najpóźniej w środę już zaczną się pojawiać, bo trochę się nazbierało :)

Tymczasem w dalszym ciągu zapraszam Was do zgłaszania się w moim maseczkowym mini rozdaniu, o tutaj:)

Jestem mile zaskoczona, że już tyle z Was wzięło w nim udział:)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...