Witajcie!
Wiem, mało mnie i u siebie na blogu, i na Waszych blogach. Przyczyną jest mój urlop, który co prawda póki co spędzam w domu ale i tak dość intensywnie. W dodatku mamy przepiękną, upalną pogodę, więc też nie bardzo mam ochotę przesiadywać przed komputerem. Mam nadzieję że mi wybaczycie, wracam do Was 16 sierpnia:) Również jeszcze w sierpniu pojawi się rozdanie.
Tymczasem przygotowałam dla Was moją opinię na temat pewnej maski do włosów.
Maska o której głośno w internecie. Osławiana na blogach, niczym nie wiadomo jakie bóstwo... Uwielbiana przez Wizażanki. Gdy ją kupowałam, podświadomie już czułam że znając życie się u mnie nie sprawdzi. Nie mogło stać się inaczej... Dziękuje swojej podświadomości, że dzięki niej kupiłam najmniejsze opakowanie, bo dużego bym nie była w stanie zużyć;)
O czym mowa? O masce do włosów Kallos Latte, która kompletnie się u mnie nie sprawdziła. Ale o tym niżej :)
Maska zamknięta jest w małym słoiczku mieszczącym 275ml. Występuje też w większych pojemnościach. Słoiczek zakręcany, dość wygodny w użytkowaniu jednak zdecydowanie bardziej wolę tubki.
Konsystencja maski jest kremowa, przypominająca gęstą śmietanę, dzięki czemu łatwo rozprowadza się ją na włosy. Jest dość śliska podczas rozprowadzania, co przemawia na jej wydajność.
Jak kupowałam tę maskę to przyznam się bez bicia że oczekiwałam ładnego, delikatnego, mlecznego zapachu kawy latte, a otrzymałam mdły waniliowo-migdałowo-mleczno-chemiczny smród który przyprawiał mnie o nieprzyjemne doznania. Na szczęście mój nos dość szybko przyzwyczajał się do tego zapachu, niestety z każdym stosowaniem pierwsze odczucia były takie same... Mówię sobie trudno- może nie pachnie jak nie wiadomo jakie cuda, ale będzie dobrze działać na włosy. I przyznam się szczerze, że już po pierwszym użyciu widziałam różnicę. Włosy ładnie się rozczesały, były wygładzone, miękkie, nawet skręt się podkreślił:) Używałam ją 2-3 razy w tygodniu (włosy myję codziennie) i z każdym następnym zastosowaniem efekty coraz mniej mi się podobały. Fakt, że odżywka pozostawia włosy mięciutkie i lśniące, ale pozostawiała też moje włosy istnie napuszone, zupełnie tak jakby było ich conajmniej o połowę więcej co w gruncie rzeczy podobało by mi się zapewne gdyby działo się na całej długości włosów a nie tylko na końcówkach...
Być może nie nadaje się po prostu do moich cieniutkich i zniszczonych rozjaśnianiem włosów, dlatego też nie zamierzam z nią więcej eksperymentować. Nie spisała się na moich kłakach. Odnoszę również wrażenie że przesuszyła mi moje i tak suche końcówki i dlatego tak się zaczęły puszyć. Teraz używam innej maski, stworzonej do rozjaśnianych i zniszczonych włosów i wyglądają zdecydowanie lepiej niż po Kallosie...
Czy któraś z Was ma może doświadczenia podobne do moich?
Sama nie wiem czy ją kupić, wolę chyba odżywki/maski z naturalnymi olejkami ;)
OdpowiedzUsuńTo maska proteinowa, Twoje włosy stały się po prostu przeproteinowane. Poszukaj sobie w necie. :)
OdpowiedzUsuńZależy od typu włosów, ale maski z proteinami najczęściej stosować raz na tydzień albo dwa. :>
A ja właśnie chciałam go kupić, ale teraz się waham... :D
OdpowiedzUsuńJa mam litrową, ale podobno skład jest inny...
OdpowiedzUsuńmój kallos sobie czeka w łazience ;)
OdpowiedzUsuńnie mialam nigdy...
OdpowiedzUsuńja bardzo ją lubię:)
OdpowiedzUsuńja mam grube zniszczone włosy i u mnie sprawdza się rewelacyjnie
OdpowiedzUsuńu mnie się sprawdziła i na pewno do niej wrócę
OdpowiedzUsuńJa zamierzam ją kupić, zobaczymy jak u mnie się spisze :D
OdpowiedzUsuńOd dłuższego czasu ochota na jej zakup pojawia się u mnie i znika pod wpływem kolejnych opinii... ;-)
OdpowiedzUsuń